Quantcast
Channel: Magazyn Energy » RELAX
Viewing all articles
Browse latest Browse all 3

(NIE)ZWYKŁE DZIECIAKI – recenzja książki pt. „Poniedziałkowe dzieci” Patti Smith

$
0
0
Patti Smith and Robert Maplethorpe, źródło zdjęcia: http://www.smh.com.au/entertainment/just-kids-patti-smith-and-robert-maplethorpe-20100402-rj5k.html

Patti Smith and Robert Maplethorpe, źródło zdjęcia: http://www.smh.com.au/entertainment/just-kids-patti-smith-and-robert-maplethorpe-20100402-rj5k.html

„Poniedziałkowe dzieci” to nie jest książka dla każdego. Z pewnością nie spodoba się ona ludziom na wskroś pragmatycznym - mocno i pewnie stąpającym po ziemi, w pogoni za pieniądzem czy karierą, gdyż nie zrozumieją naiwności, oderwania od spraw przyziemnych i uciekania w marzenia głównych bohaterów. Nie jest to także pozycja dla osób zanadto subtelnych, bo opis niektórych scen obrazoburczych czy perwersyjnych zachowań mógłby ich zgorszyć. Nie jest to w końcu opowieść dla snobów, pełnych sarkazmu, zgorzknienia i zakochanych w sobie. Bo książka autorstwa Patti Smith to historia o odpowiedzialności za drugiego człowieka. O oddaniu się drugiej osobie, o poświęceniu dla niej – bez żalu i bez pretensji. O bezgranicznej i bezwarunkowej miłości. O sile przyjaźni, której nie jest w stanie zniszczyć nikt ani nic. O radości, jaka płynie z trzymania w swej dłoni dłoni bliskiej osoby i o niewyobrażalnej pustce, której nic nie jest w stanie zapełnić po stracie tej dłoni. To w końcu powieść o zmierzchu pewnej epoki – niezwykle barwnie i poetycko ukazanej Ameryce przełomu lat 60-tych i 70-tych, z całym jej pięknem i ohydą, z opisem wszystkich tych, którzy nieodłącznie kojarzą się z tym czasem – Dylanem, Joplin, Hendrixem, Morrisonem, Ginsbergiem, Lennonem, Warholem etc.

„Tego lata umarł Coltrane. Tego lata zabrzmiał Crystal Ship. Dzieci kwiaty wzniosły puste ręce, a Chiny zdetonowały bombę wodorową. W Monterey Jimi Hendrix podpalił swoją gitarę. AM Radio nadało Ode to Billie Joe. W Newark, Milwaukee i Detroit wybuchły zamieszki. Było to lato Elviry Madigan, lato miłości. A w tej zmiennej, niegościnnej atmosferze przypadkowe spotkanie zmieniło bieg mojego życia. Tego lata poznałam Roberta Mapplethorpe’a.”

„Poniedziałkowe dzieci” to z jednej strony swoisty list pożegnalny – z przyjacielem, kochankiem.

Okładka książki "Just Kids", źródło zdjęcia: http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/poniedzialkowe-dzieci

Okładka książki "Just Kids", źródło zdjęcia: http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/poniedzialkowe-dzieci

Z drugiej strony – niezwykła historia o związku dwóch artystów i ich wzajemnej fascynacji i inspiracji. To ona namówiła go do robienia zdjęć, a on ją – do śpiewania i pisania. Z tej niezwykle ekscytującej relacji zrodzili się oni – Patti Smith – poetka i piosenkarka oraz on – Robert Mapplethorpe – fotograf. Zrodziła się powieść o przekraczaniu granic – w sztuce, w miłości, w życiu codziennym. O pokonywaniu własnych słabości i o poddaniu się nim. Wzloty i upadki, życie i śmierć, sacrum i profanum – jest w tej książce wszystko i to wszystko wzajemnie się przeplata, zmienia jak w kalejdoskopie. Opowieść Patti Smith czyta się niemalże jak baśń. Baśń bez happy endu, ale przesyconą magią i tajemniczością; jej myśli są raczej subtelne aniżeli mroczne, choć ukazują ludzką naturę w jej wszystkich – nawet najbardziej ohydnych odsłonach. Ale nawet opisy wulgarnych i przesyconych perwersją kolaży czy fotografii Mapplerthorpe’a nie drażnią, nie bulwersują, a raczej skłaniają do refleksji, do stawiania pytań – dlaczego, skąd taki pomysł? Patti Smith jak mało kto potrafi pięknym językiem, spokojnie i bez cienia zajadłości pisać o tematach tak trudnych jak narkotykowe wzloty i upadki, męska prostytucja czy perwersja w sztuce; o chorobach, o brudzie, głodzie czy w końcu śmierci. Nikogo, ani niczego nie ocenia, tym bardziej nie potępia. Z pokorą przedstawia rzeczy takimi, jakimi były. W tym wszystkim, w całym tym zgiełku zewnętrznego świata – oni, dwójka dzieciaków, które postanowiły nie dorosnąć, niczym Zagubieni Chłopcy z Nibylandii. Sama zresztą pisze Smith:

„Oboje byliśmy marzycielami, ale Robert potrafił dopiąć swego. Ja zarabiałam pieniądze, on natomiast miał determinację i wytyczony cel. (…) Byliśmy osobliwym mariażem Zabawnej buzi i Fausta.”

Dla mnie osobiście to jeszcze jeden dowód na to, że naszym życiem kieruje przypadek. Że czasem jest to zbieg kilku przypadków, że grunt to znaleźć się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu. I że spotkanie – właśnie przypadkowe – może być jednocześnie początkiem i końcem a tym, co jest zależne od nas samych, to decyzja, czy dostrzeżemy i umiejętnie wykorzystamy te przypadki.

„Byliśmy jak Jaś i Małgosia, ruszyliśmy w czarny las świata. Są tam pokusy, wiedźmy i demony, o których nam się nie śniło, ale jest też wspaniałość, której nawet w najśmielszych porywach sobie nie wyobrażaliśmy.”


Viewing all articles
Browse latest Browse all 3